czwartek, 7 stycznia 2016

Lekcja śpiewu, czyli "Maria Callas. Master Class" w Och-Teatrze

Sztuka Terrence'a McNally'ego opowiada o miłości do sztuki i do muzyki, która dla Marii Callas była całym światem. I mimo że nie mogła już śpiewać, to uczyła innych.

Spektakl "Maria Callas. Master Class" w reżyserii Andrzeja Domalika opowiada o legendarnej sopranistce, która podbijała serca słuchaczy w La Scali i Metropolitan Opera. Była nazywana "primadonną stulecia", "primadonna assoluta" i "La Divina", miała niezwykły głos i wspaniałą dykcję, a styl jej wypowiedzi był nienaganny - zarówno gdy mówiła w języku angielskim, włoskim, jak i francuskim.

Krystyna Janda (Maria Callas).
Fot. Joanna Maria Kuś, Och-Teatr

Jej kariera śpiewaczki zakończyła się po 18 latach występowania na scenie, rolą Toski, zagraną w 1965 roku w Covent Garden. Mimo to Maria Callas znalazła nowy sposób na życie - w latach 1971-1972 prowadziła kursy mistrzowskie w nowojorskiej Julliard School of Music. Przekazywała swoją wiedzę śpiewakom, dzieliła się swoim doświadczeniem życiowym, była wymagająca i bardzo profesjonalna. I właśnie ten schyłkowym okres jej życia zawodowego stał się inspiracją do powstania tej sztuki.

Tadeusz Szlenkier (Anthony Candolio), Krystyna Janda (Maria Callas).
Fot. Joanna Maria Kuś, Och-Teatr

Sztuka "Master Class" Terrence'a McNally'ego była grana na całym świecie i wielokrotnie nagradzana. Światowy sukces tekstu teatralnego, który powstał w 1995 roku, był zaskoczeniem dla autora. W 1997 roku wystawiono go w Teatrze Powszechnym w Warszawie pod tytułem "Maria Callas. Lekcja śpiewu". Po 18 latach od polskiej premiery widz może zobaczyć nową interpretację, ale w tej samej reżyserii i obsadzie roli pierwszoplanowej.

Krystyna Janda (Maria Callas).
Fot. Joanna Maria Kuś, Och-Teatr

W tytułową rolę divy po raz kolejny wcieliła się Krystyna Janda, która była niezrównana i bardzo przekonująca. Już od pierwszych minut przestawienia wprowadziła napiętą i duszną atmosferę panującą w sali wykładowej. - Żadnych braw, jesteśmy w klasie, nie w teatrze - powiedziała na początku. Podobnie jak Callas, była surowa, krytykowała nie tylko śpiew i interpretację arii, lecz także stroje swoich uczniów - śpiewaków operowych, którzy chcieli doskonalić swój warsztat pod czujnym okiem divy. Ona nie grała Marii Callas, lecz stała się nią na półtorej godziny. Raz była doświadczoną kobietą podchodzącą z dystansem do świata i żartującą z przeszłości, a innym razem - zgorzkniałą artystką zawiedzioną tym, że lata świetności ma już za sobą. Był to prawdziwy popis umiejętności aktorskich.

Krystyna Janda (Maria Callas).
Fot. Joanna Maria Kuś, Och-Teatr

Janda po raz kolejny udowodniła, że potrafi wcielić się w każdą, nawet tak trudną do zagrania, postać - kobietę o silnym charakterze, która wywołała skandale i której życie osobiste było wielokrotnie komentowane. Przekonałam się o tym już podczas spektaklu "Boska" w reżyserii Andrzeja Domalika (recenzja). W tamtej sztuce zagrała śpiewaczkę-amatorkę bez talentu, ale z niezwykłą charyzmą, w tej - divę o cudownym głowie, zdobywająca międzynarodowy sukces. Dwie tak odmienne postacie zostały przez nią odegrane perfekcyjnie.

Według Callas przedstawienie jest walką, publiczność wrogiem, a sztuka oznacza dominację. I tak właśnie Janda zdominowała cały spektakl. To była sztuka jednej aktorki. I choć nie była na scenie sama, to ona była gwiazdą i skupiła uwagę publiczności.

Anna Patrys (Sharon Graham).
Fot. Joanna Maria Kuś, Och-Teatr

Aktorce towarzyszyli śpiewacy operowi, którzy aktorsko niczym się nie wyróżnili, ale zachwycali przepięknym śpiewem. Wśród nich byli: Marta Wągrocka, która wcieliła się w Sophie de Palmę, która próbowała zaprezentować arię Aminy "Ah, non credea mirati" z "Lunatyczki" Belliniego, Anna Patrys jako Sharon Graham, która zaśpiewała "Vieni, faffretta" z "Makbeta" Verdiego i Rafał Bartmiński jako tenor Anthony Candolino, który zaśpiewał "Recondita armonia" z "Toski" Pucciniego. Akompaniował im kompozytor i pianista Mateusz Dębski, który wcielił się w Emmanuela Weinstocka, pracownika uczelni. Na scenie pojawiał się także Michał Zieliński, nieporadny pracownik techniczny, który był cichym wielbicielem divy.

Mateusz Dębski (Emmanuel Weinstock).
Fot. Joanna Maria Kuś, Och-Teatr

Warto wspomnieć o scenografii - widownia jako aula wykładowa, na scenie fortepian i krzesło, a także o kostiumach - eleganckie stroje śpiewaków operowych. Za oba te elementy odpowiadają Krystyna Janda i Andrzej Domalik.

Spektakl opowiada o miłości do sztuki przez duże S i do muzyki, która dla Marii Callas była całym światem. Dla sztuki oddała wszystko. Dla niej życie bez sztuki straciłoby sens. Sztuka sprawiła, że stała się sławna, podziwiana i szczęśliwa, a jednocześnie samotna i zawiedziona życiem. Polecam ten spektakl każdemu bez wyjątku.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz