poniedziałek, 15 grudnia 2014

Podwójne życie Johna Smitha, czyli "Mayday" w Och-Teatrze

Czy można mieć dwie żony, dwa domy i utrzymać to w tajemnicy przez lata? Aby się dowiedzieć, należy obejrzeć spektakl Raya Cooneya "Mayday".

Spektakl "Mayday" w reżyserii Krystyny Jandy to doskonała farsa, w której nie brakuje zawrotnego tempa i zaskakujących zwrotów akcji. Głównym bohaterem jest John Smith (w tej roli Rafał Rutkowski), mieszkający w Londynie taksówkarz bigamista, który od wielu lat prowadzi podwójne życie i lawiruje między dwiema kochającymi go żonami - Mary (tej roli Maria Seweryn) i Barbarą (w tej roli Monika Fronczek). Grunt to dobrze ułożony i zaszyfrowany grafik, np. "WzB" - wieczór z Barbarą, "PzM" - poranek z Mary.




Pewnego dnia, z powodu wypadku ulicznego, życie Johna się komplikuje, a jego największa tajemnica może wyjść na jaw. Musi za wszelką cenę ukryć przed żonami, mediami i policją, że jest bigamistą. Okazuje się, że nie jest to wcale takie proste - szczególnie, gdy ma się nie jedną, a dwie dociekliwe i podejrzliwe żony. Jedyną deską ratunku może być dla niego sąsiad Stanley (w tej roli Artur Barciś)...

Pomysł na podwójne czy nawet potrójne życie bohatera nie jest niczym nowym. Podobne perypetie miał główny bohater sztuki Marca Camolettiego "Boeing, Boeing" z 1960 roku (który dla odmiany układał grafik według planu lotów swoich trzech dziewczyn). A mimo to "Mayday" ma w sobie coś, co sprawia, że nie sposób się nie śmiać z losów pechowego taksówkarza.

Dużym walorem spektaklu jest świetna obsada. Na największe brawa zasłużyli moim zdaniem Rafał Rutkowski jako John Smith, bigamista, który nie ma za grosz poczucia winy, a jedyne, o czym myśli, to jak ukryć prawdę - jest w stanie posunąć się do najgorszych kłamstw; Artur Barciś jako Stanley Gardner, bezrobotny sąsiad Johna, który próbuje mu pomóc, nawet kosztem swojej reputacji oraz Stefan Friedmann jako Bobby Franklin, sąsiad Barbary, który jest homoseksualistą - jego ruchy, ubiór, sposób mówienia i poruszania się były perfekcyjne.




Bardzo podobały mi się także Maria Seweryn jako neurotyczna Mary, żona Johna, która śmieje się nerwowo i zachowuje niczym wariatka i Monika Fronczek jako Barbara, druga żona Johna, która jest bardziej stonowana, choć nie do końca normalna, gdyż używała zdrobnień jak do dziecka i się obrażała. Obie aktorki wypadły bardzo przekonująco. W całej tej historii ważne role odegrali także Maciej Wierzbicki jako inspektor Troughton oraz Adam Krawczuk jako inspektor Porterhouse - obaj byli bardzo dociekliwi i zabawni w swoich śledztwach.



Kolejnym atutem jest muzyka, dostosowana do czasów, w których dzieje się akcja. Krystyna Janda przeniosła sztukę do lat 60., więc w tle słychać piosenki legendarnego zespołu The Beatles - "Love me do" i "Help".

Warto wspomnieć także o pomysłowej scenografii Arkadiusza Kośmidera, przedstawiającej dwa osobne mieszkania, leżące w różnych częściach Londynu, które na scenie zostały umiejscowione obok siebie. Można je od siebie odróżnić za sprawą różnych kolorów wystroju. Jedno mieszkanie jest niebieskie, a drugie - żółte. Podobały mi się także kostiumy Tomasza Ossolińskiego nawiązujące do lat 60.



"Mayday" to doskonała farsa, w której nie brakuje zawrotnego tempa i zaskakujących zwrotów akcji. Trzeba przyznać, ze zakończenie jest przewrotne, zabawne i zaskakujące, co więcej daje możliwość kontynuacji w postaci „Mayday 2”. Polecam ten spektakl każdemu bez wyjątku, doskonale poprawia humor i sprawia, że świat staje się bardziej kolorowy. Po wyjściu z teatru uśmiech nie schodzi z twarzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz