Sztuka Petera Quiltera udowadnia, że śpiewać każdy może trochę lepiej lub trochę gorzej - z naciskiem na gorzej.
Spektakl "Boska!" w reżyserii Andrzeja Domalika pokazuje ostatnie lata życia Florence Foster Jenkins (1868-1944), amerykańskiej sopranistki-amatorki i najgorszej śpiewaczki świata. Była bogatą ekscentryczką, która występowała w najsłynniejszych salach koncertowych świata, choć... nie potrafiła śpiewać.
Fot. domena publiczna |
Florence Foster Jenkins (w tej roli Krystyna Janda) wierzyła w swój talent i słuch muzyczny, była też łasa na komplementy. Tak naprawdę miała słabą dykcję, fałszowała i gubiła rytm, przez co akompaniujący jej muzyk musiał dostosować się do nagłych zmian tempa. Jednak świetnie się bawiła na scenie, a czego nie dośpiewała, to wytańczyła (jej układy choreograficzne były równie zabawne). Twierdziła, że ludzie mogą mówić, że nie umiem śpiewać, ale nikt nigdy nie powie, że nie śpiewałam. Co ciekawe, na swoich koncertach miała zawsze pełną widownię.
Dużym autem spektaklu jest świetna obsada. Oczywiście bezkonkurencyjna jest Krystyna Janda jako tytułowa Boska, śpiewaczka bez słuchu i talentu. Aktorka znakomicie odegrała swoją rolę, była bardzo przekonująca i zabawna. Fałszowała i tańczyła z takim wdziękiem, że nie sposób było jej nie polubić. Jej partie śpiewane były po prostu niezwykłe w swojej niedoskonałości. W dodatku, wdzięczyła się do publiczności i dopraszała się braw za swoje "umiejętności" wokalne.
Bardzo podobali mi się także Wiktor Zborowski jako Clair Bayfield - towarzysz życia Florence, który utrzymywał ją w przekonaniu, że świetnie śpiewa; Maciej Stuhr jako Cosme McMoon - cyniczny, ale delikatny akompaniator Florence oraz komentator wydarzeń, a także Anna Iberszer jako Maria - hiszpańska służąca, której nikt nie rozumie, gdyż mówi tylko w swoim języku.
W spektaklu można zobaczyć także niemniej utalentowane aktorki: Krystynę Tkacz w roli Dorothy - przyjaciółki domu Florence, która jest roztrzepaną szczebiotką oraz Ewę Telegę jako Verindah-Gedge - delegatka Koła Miłośników Muzyki, która mówi divie prawdę prosto w oczy.
Na scenie możemy usłyszeń m.in. "Habanerę" z Carmen oraz arię Królowej Nocy z "Czarodziejskiego fletu" - oczywiście w zupełnie odmiennych "aranżacjach", w których każda nuta jest fałszywa. Do tego dochodzi antychoreografia, wymyślana przez samą divę. Trzeba przyznać, że widok jest niezapomniany.
Warto wspomnieć także o scenografii Doroty Kołodyńskiej - pokój umeblowany bez stylu, w którym jedynym wyznacznikiem był przepych i bogactwo, oraz kostiumach - głównie wymyślnych kreacjach divy, m.in. sukieneczce i czepku pastereczki, w czerwonej hiszpańskiej sukience do samej ziemi, która utrudniała ruchy, stroju ze skrzydłami "anioła inspiracji" czy kostiumie Brunhildy.
Sztuka "Boska!" pokazuje, że można realizować nawet najbardziej szalone marzenia - wystarczy tylko bardzo chcieć. Najważniejsze, by w życiu niczego nie żałować. Muszę przyznać, że bardzo mi się ten spektakl podobał i nie byłam odosobniona w tym odczuciu, o czym świadczą owacje na stojąco. Polecam go każdemu, a szczególnie wszystkim marzycielom, którzy boją się walczyć o swoje pragnienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz