środa, 15 maja 2013

Odświeżony "Hamlet" w Teatrze Współczesnym

Najbardziej zagadkowa tragedia Williama Szekspira, znana jeszcze ze szkoły średniej, została pokazana na nowo na deskach Teatru Współczesnego. Czy warto ją zobaczyć? 

Wydawać by się mogło, że o Hamlecie wszystko już zostało powiedziane. Przez 400 lat od jego napisania powstało wiele bardzo rozbieżnych interpretacji oraz adaptacji teatralnych. Co więcej, sztuka ta znana jest z lekcji języka polskiego, a niektórym także ze studiów. Do codziennego języka weszły niektóre powiedzenia być albo nie być oto jest pytanie, źle się dzieje w państwie duńskim czy w tym szaleństwie jest metoda



Choć "Hamlet" w reżyserii Macieja Englerta trzyma się oryginału i odtwarza każdą scenę ze sztuki Williama Szekspira, to jednak zostaje pokazane to inaczej, bardziej nowocześnie. Do najważniejszych zmian należy niewielkie uwspółcześnienie języka zastosowanego w tłumaczeniu Józefa Paszkowskiego. Niestety zostają wstawione także dwa przekleństwa, które nic nie wnoszą i są zbędne.

Mimo że sztuka ta miejscami jest zrobiona w konwencji komediowej, to jest także świetnie oddany jej dramatyzm. Najbardziej zapadają w pamięć niezwykle przekonująca kłótnia Hamleta (w tej roli Borys Szyc) z Gertrudą, jego matką (w tej roli Katarzyna Dąbrowska oraz pełen dynamizmu i dramatyzmu pojedynek Hamleta z Laertesem (w tej roli Wojciech Zieliński).


Jeśli chodzi o obsadę przedstawienia, to największe brawa należą się oczywiście Borysowi Szycowi, który doskonale odegrał Hamleta. Jego interpretacja głównego bohatera była niezapomniana. Pokazał różne oblicza - od osoby agresywnej, przez buntującą się, wrażliwą, aż do nieokiełznanej w dążeniu do zemsty. Udowodnił, że potrafi grać poważne role. Nie jest łatwo zagrać obłęd, a jednak Szyc zrobił to niezwykle przekonująco i tam gdzie trzeba, zabawnie. Muszę przyznać, że za nim nie przepadam, lecz po tym spektaklu zyskał w moich oczach. Nie bez przyczyny przyjęło się, że każdy aktor marzy o tej roli. I Szycowi udało się spełnić to marzenie.

Na uwagę zasługuje także Kamila Kuboth, która w roli Ofelii była znakomita. Świetnie odegrała obłąkanie spowodowane rozpaczą córki po śmierci ojca. Aktorkę tę miałam okazję oglądać już w sztuce "Zabójca" i mimo młodego wieku po raz kolejny pokazała swój doskonały warsztat. 




Świetnie odegrał swą rolę także Sławomir Orzechowski, który wcielił się w Poloniusza. Postać ta rozśmiesza widzów niczym nadworny błazen. Dzięki niemu widz może dostrzec w "Hamlecie" aspekty komediowe. Najbardziej zabawną sceną jest ta, w której Poloniusz instruuje swojego sługę, jak ma dowiedzieć się czegoś o swoim synu Laertesie, gdy będzie za granicą czy ta, gdy czyta list Hamleta do Ofelii.

Wiele pozytywnych emocji wzbudził także Krzysztof Kowalewski. Wystarczyło, by wyszedł na scenę i wypowiedział pierwsze słowa swojej kwestii, by rozbawić publiczność. A grał jedynie epizodyczną rolę, pierwszego grabarza. Moim zdaniem po tym można poznać prawdziwego aktora.

Trochę nie podobało mi się obsadzenie Katarzyny Dąbrowskiej w roli Gertrudy. I nie chodzi tutaj o grę aktorską. Po prostu moim zdaniem matka powinna być starsza od syna. Przydałaby się lepsza charakteryzacja, by miała choć kilka siwych włosów. Czyżby kilkakrotne sugestie Hamleta, że nie jest jego matką miały w sobie cień prawdy?


 


Należy wspomnieć także o prostej, a jednocześnie monumentalnej scenografii Marcina Stajewskiego, który na potrzeby tej sztuki powiększył scenę poprzez usunięcie z widowni dwóch pierwszych rzędów krzeseł. Składają się na nią smukłe kolumny, podesty, lustra oraz liczne zakamarki. Kolejnym elementem są zbyt współczesne jak dla mnie kostiumy Anny Englert. Zabrakło mi korony i berła, bym poczuła się rzeczywiście jak na dworze królewskim. Ale trzeba wziąć poprawkę na to, że zamierzeniem reżysera była współczesna wersja Hamleta. Całości dopełnia niezwykle sugestywna muzyka Zygmunta Koniecznego.

Czas mija tak szybko, że nawet się nie odczuwa tych prawie cztery godzin spędzonych w teatrze, choć jest tylko jedna przerwa. Tym bardziej podziwiam występujących tam aktorów, którzy musieli się nieźle napracować przy tym spektaklu. Co ciekawe w ogóle nie było widać po nich zmęczenia. Nie ma się więc co przerażać długością przedstawienia i śmiało się na nie wybrać.




Jak zauważył kiedyś Elliot, Szekspir jest tak wielki, że najpewniej nigdy nie zdołamy oddać mu sprawiedliwości. A skoro tak, powinniśmy przynajmniej zmieniać od czasu do czasu sposoby, jakimi wyrządzamy mu krzywdę. Jednak moim zdaniem w tym przypadku krzywda jest niewielka. Dlatego polecam tę sztukę każdemu, kto chce zobaczyć "Hamleta" w zupełnie innym świetle i dostrzec w nim to, co nam umyka podczas czytania tej niezwykłej tragedii. Sama wybrałabym się na tę sztukę jeszcze raz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz