"Księżyc i magnolie" to niezwykły spektakl, który łączy trzy dziedziny sztuki - literaturę, kinematografię i teatr. Dzięki niemu nie trzeba wyruszać do Ameryki, by zobaczyć wielki świat Hollywood. To prawdziwa gratka, nie tylko dla miłośników "Przeminęło z wiatrem", lecz także teatru przez duże T.
Sztuka "Księżyc i magnolie" Rona Hutchinsona w reżyserii Macieja Englerta pokazuje przełomowy moment w tworzeniu jednego z największych kinowych hitów wszech czasów - "Przeminęło z wiatrem". Warto podkreślić, że jest to podobno prawdziwa historia, która miała miejsce w 1939 r. w Hollywood.
Fot. Magda Hueckel |
Podczas gdy cały świat mówi o zbliżającej się wojnie, producent filmowy David O. Selznick (świetna rola Sławomira Orzechowskiego) z wytwórni Metro Goldwyn Mayer, w obliczu filmowej klapy, zdobywa się na desperacki krok. Przerywa zdjęcia do filmu, zwalnia reżysera i żąda nowego scenariusza. Jest tak zafascynowany książką Margaret Mitchell, że chce na jej podstawie stworzyć niezapomniany melodramat, który - jego zdaniem - stanie się najlepszym filmem w historii światowego kina. Dlatego filmowa adaptacja musi wiernie odzwierciedlać literacki pierwowzór. Producent nie chce nawet słyszeć o żadnych kompromisach.
Selznick wierzy, że produkcja ta pomoże mu się usamodzielnić. Chce nie tylko zrealizować swoje marzenia, lecz także uniknąć bankructwa i utrzymać pozycję w branży. Doskonale wie, że jeśli film okaże się porażką, żaden widz mu tego nie wybaczy. A co gorsza, będzie musiał wrócić do pracy u teścia.
W tym celu wzywa do siebie nowego scenarzystę - Bena Hetcha (w tej roli niezrównany Andrzej Zieliński) i nowego reżysera - Victora Fleminga (znakomity Leon Charewicz). Jest tylko jeden problem... Wybrany przez Selznicka scenarzysta nie czytał książki. Już po pierwszej stronie stwierdza, że to straszna chała. A na dodatek zauważa, że żaden film o wojnie secesyjnej nie okazał się sukcesem.
Fot. Magda Hueckel |
W tej sytuacji Selznick wpada na kolejny śmiały pomysł - panowie mają zamknąć się w jego gabinecie na pięć dni i nocy, by stworzyć nowy, idealny scenariusz. Aby Hetch wiedział, o czym pisze, Selznick z Flemingiem zmuszeni są odegrać przed nim książkę - scena po scenie. I tak kolejno wcielają się w różne postacie, m.in. Selznic gra Scarlett, Fleming - Melani czy Ashley'a. W tym czasie nikt nie może im przeszkadzać, dlatego zleca swojej sekretarce Miss Poppenghul (Marta Lipińska), by nie łączyła żadnych rozmów i nikogo nie wpuszczała. Ma
jedynie donosić banany i orzeszki, którymi od tej pory panowie się żywią, by zachować jasność umysłu.
Spektakl "Księżyc i magnolie" świetnie pokazuje kulisy powstawania filmu i sposób funkcjonowanie wytwórni Metro Goldwyn Mayer. Choć początki są trudne, przy dużej determinacji i ciężkiej pracy, można stworzyć coś na miarę dziesięciu Oscarów (tyle zdobył film "Przeminęło z wiatrem"). To tak, jakby na naszych oczach rodziła się magia kina. Widz ma wrażenie, że przeniósł się w czasie - do Ameryki lat 30. XX w. Uczucie to potęguje skromna scenografia Marcina Stajewskiego, utrzymana w brązowo-żółtych kolorach. W gabinecie, oprócz kilku mebli, znajdują się plakaty z największymi gwiazdami epoki. W dodatku aktorzy ubrani są w tweedowe stroje z tamtych lat.
Fot. Magda Hueckel |
Wszystkie postacie są niezwykle wiarygodne - mają swoje plany, marzenia i do nich dążą. Co więcej, zagrane są z niezwykłym mistrzostwem. Sławomir Orzechowski, Andrzej Zieliński i Leon Charewicz znakomicie pokazują emocje bohaterów i ich chwile słabości. Nie można zapominać także o Marcie Lipińskiej, w roli pragnącej przypodobać się swojego szefowi i tryskającej humorem sekretarki.
Kolejnym atutem sztuki są zabawne i żywe dialogi, które są zapewne niemałą zasługą tłumaczki - Klaudyny Rozhin. Salwy śmiechu wywołują pamiętne scenki, takie jak m.in. poród Melani (zagrany przez Leona Charewicza), spoliczkowanie Prissy przez Scarlett (w tych rolach Leon Charewicz i Sławomir Orzechowski) oraz impulsywna reakcja Hetcha z powodu ostatniego zdania z książki Margaret Mitchell.
Muszę przyznać, że doskonale się bawiłam podczas spektaklu i warto było się na niego wybrać. To prawdziwa gratka nie tylko dla miłośników "Przeminęło z wiatrem", lecz także teatru przez duże T.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz