Sztuka Bonn Parka jest tragikomiczną przypowieścią o upływającym czasie oraz depresji.
Spektakl "Smutek i melancholia" w reżyserii Piotra Waligórskiego to tragikomiczna opowieść o samotności, poczuciu bezsensu, depresji. Głównym bohaterem jest George (Zdzisław Wardejn), człowiek, który uczestniczył już we wszystkim, jadł już wszystko i przeżył już wszystko (w tym m.in. potrójne małżeństwo z każdą z płci, nawet trzecią, wojnę secesyjną czy bycie ostatnim przedstawicielem swojego gatunku).
Egzystencja George'a wyglądała mniej więcej tak: Postawił stopę na ziemi i skończyła się epoka lodowcowa. Usiadł na łóżku - Rzym zbudowano, przeciągnął się - Rzym zniszczono. Zrobił jeden krok w stronę okna, urodził się Mozart, zrobił drugi krok, zaczęły się zdjęcia do "Amadeusza". Odsłonił firankę, skończył się kapitalizm. Spojrzał przez okno, lato, jesień, zima, wiosna. Koniec dnia, początek dnia. Koniec świata, początek świata.
Nikomu jeszcze nie zdarzyło się tyle przeżyć, tyle doświadczyć, być w tylu miejscach i widzieć tyle rzeczy. Jednak już go to nie cieszy, przepełnia go coraz większy smutek. Jedyne chwile radości przeżywa, gdy wraca myślami do przeszłości. Jednak jest ich coraz mniej, bo po co pamiętać coś, co już nie wróci...
Rodzi się pytanie, kim jest George? Wprawdzie na początku sztuki pada hasło żółw słoniowy, jednak mamy pewne wątpliwości. Być może to człowiek, któremu czas się bardzo dłuży, i jedyne, o czym marzy, to śmierć. Być może to Bóg. Być może personifikacja czasu. Być może sama egzystencja. George ma przyjaciela (Waldemar Barwiński), a może właściciela. Chyba że to tylko wytwór jego wyobraźni. Jego rolą jest zadawanie mu pytań, stymulowanie go do działania i zmuszanie do życia.
Trzeba przyznać, że Zdzisław Wardejn w roli samotnego George i Waldemar Barwiński w roli jego Doka i zarazem narratora stworzyli bardzo zgrany duet. George jest pełen marazmu, ale czemu się dziwić, skoro już nic nowego nie może go spotkać. Natomiast jego towarzysz jest pełen energii, opowiada o życiu George'a z pewną nutką zazdrości. Obaj aktorzy byli świetni, stworzyli odpowiedni nastrój, melancholijny i nieco smutny.
Warto wspomnieć o skromnej scenografii - niewielki pokój z kuchnią, na podłodze rozsypane trociny - oraz kostiumach - zwykłe ubrania, po domowemu. Za oba te elementy odpowiada Jan Kozikowski.
Spektakl skłania do przemyśleń na temat ludzkiej egzystencji, upływu czasu i depresji, która może dosięgnąć każdego z nas. Nie jest to łatwa w odbiorze sztuka. Polecam ją widzom, którzy lubią taką tematykę.
Spektakl "Smutek i melancholia" w reżyserii Piotra Waligórskiego to tragikomiczna opowieść o samotności, poczuciu bezsensu, depresji. Głównym bohaterem jest George (Zdzisław Wardejn), człowiek, który uczestniczył już we wszystkim, jadł już wszystko i przeżył już wszystko (w tym m.in. potrójne małżeństwo z każdą z płci, nawet trzecią, wojnę secesyjną czy bycie ostatnim przedstawicielem swojego gatunku).
Egzystencja George'a wyglądała mniej więcej tak: Postawił stopę na ziemi i skończyła się epoka lodowcowa. Usiadł na łóżku - Rzym zbudowano, przeciągnął się - Rzym zniszczono. Zrobił jeden krok w stronę okna, urodził się Mozart, zrobił drugi krok, zaczęły się zdjęcia do "Amadeusza". Odsłonił firankę, skończył się kapitalizm. Spojrzał przez okno, lato, jesień, zima, wiosna. Koniec dnia, początek dnia. Koniec świata, początek świata.
Nikomu jeszcze nie zdarzyło się tyle przeżyć, tyle doświadczyć, być w tylu miejscach i widzieć tyle rzeczy. Jednak już go to nie cieszy, przepełnia go coraz większy smutek. Jedyne chwile radości przeżywa, gdy wraca myślami do przeszłości. Jednak jest ich coraz mniej, bo po co pamiętać coś, co już nie wróci...
Rodzi się pytanie, kim jest George? Wprawdzie na początku sztuki pada hasło żółw słoniowy, jednak mamy pewne wątpliwości. Być może to człowiek, któremu czas się bardzo dłuży, i jedyne, o czym marzy, to śmierć. Być może to Bóg. Być może personifikacja czasu. Być może sama egzystencja. George ma przyjaciela (Waldemar Barwiński), a może właściciela. Chyba że to tylko wytwór jego wyobraźni. Jego rolą jest zadawanie mu pytań, stymulowanie go do działania i zmuszanie do życia.
Trzeba przyznać, że Zdzisław Wardejn w roli samotnego George i Waldemar Barwiński w roli jego Doka i zarazem narratora stworzyli bardzo zgrany duet. George jest pełen marazmu, ale czemu się dziwić, skoro już nic nowego nie może go spotkać. Natomiast jego towarzysz jest pełen energii, opowiada o życiu George'a z pewną nutką zazdrości. Obaj aktorzy byli świetni, stworzyli odpowiedni nastrój, melancholijny i nieco smutny.
Warto wspomnieć o skromnej scenografii - niewielki pokój z kuchnią, na podłodze rozsypane trociny - oraz kostiumach - zwykłe ubrania, po domowemu. Za oba te elementy odpowiada Jan Kozikowski.
Spektakl skłania do przemyśleń na temat ludzkiej egzystencji, upływu czasu i depresji, która może dosięgnąć każdego z nas. Nie jest to łatwa w odbiorze sztuka. Polecam ją widzom, którzy lubią taką tematykę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz